fbpx

Namibia – cuda natury – Deadvlei, Fish River Canyon! Część 2

W poprzedniej części opisaliśmy wszystkie praktyczne informacje o wyjeździe do Namibii oraz pierwsze dwa dni wyjazdu. Tutaj powiemy między innymi o tym, czy warto zapuszczać się pod granicę z RPA, żeby zobaczyć Fish River Canyon, o pierwszej nocy na zupełnie pustym kampingu i o cudzie natury – Deadvlei. Zapraszamy do relacji!

Dzień 3 Fish River Canyon

Wczesnym rankiem wyruszyliśmy z Mariental na południe, w kierunku granicy z RPA. Naszym celem był Fish River Canyon – mało kto wie, ale Namibia poszczycić się może drugim (po Kolorado) największym na świecie kanionem.

Uwaga techniczna: Jadąc do Fish River jedźcie zgodnie ze znakami przez szutrową drogę D545. Zarówno Google jak i Traks4Afrika pchają nas do Seeheim na drogę C12. Jest to błąd oznaczenia, droga z Seeheim do skrzyżowania z D545 ma kategorię F (jak Fatalna) i jest dramatyczna do przejechania.

Dotarliśmy do Fish River Canyon bez problemu, trafiliśmy na super kamping Gondwana Canyon Road Campsite . Kamping bardzo klimatyczny, z wiatrową pompą wody (jak się potem okazało popularną w Namibii), starymi samochodami i bardzo fajną knajpką. Zjedliśmy szybki obiad na kampingu i jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy zobaczyć kanion.

Po prostu WOW!!!

Wiele osób omija to miejsce, bo jest nie po drodze i daleko. Może i dobrze, bo ludzi prawie tu nie było, a widoki zapierają dech w piersiach. Rewelacja!!

Pierwsze rozkładanie namiotu przebiegło bez problemu. Noc była zimna, temperatura spadła do ok. 4-5 st. Celsjusza. Warto mieć to na uwadze i przywieźć ze sobą bieliznę termiczną, ciepłe polary i kurtki puchowe. Te ostatnie bardzo się nam przydały, chociaż przed wyjazdem Tomek wątpił w sens ich pakowania. Na pewno możemy polecić też ciepłe śpiwory marki Fjord Nansen – Troms, dały radę i pozwoliły nam nie zmarznąć w nocy. Nasz test śpiworów znajdziecie tutaj: https://www.fjordnansen.pl/Test-spiwor-Troms-w-Namibii-blog-und-1563452372.html

Dzień 4 – Kolmanskop i Luderitz

Namibia to duży kraj. Jeżdżąc po nim co dziennie uświadamiamy sobie ten fakt. Do kolejnego miejsca, które chcieliśmy odwiedzić mamy 470 km, na szczęście w większości drogami asfaltowymi. Nasz cel to Kolmanskop, miasto duchów. Tak jest nazywane przez miejscowych i przez turystów, ponieważ zostało opuszczone przez żyjących w nim ludzi dobre kilkadziesiąt lat temu. Od tego czasu jest systematyczne zasypywane przez wydmy i odwiedzane przez dzikie zwierzęta. Było to miasto poszukiwaczy diamientów. Gdy diamienty się skończyły, ludzie wyprowadzili się porzucając miasto. Obecnie jest to muzeum, wejścia „standardowe” do tego miasta są jedynie w godzinach porannych. Jako, że dojechaliśmy do miasta ok. 15 (z przerwą na obiad na naszym kolejnym kampingu w Aus), mogliśmy co najwyżej wykupić wejście dla fotografów – droższe, ale za to mieliśmy miasto na wyłączność.

Uczciwie rzecz biorąc, Kolmanskop jest ok, nic nadzwyczajnego w porównaniu do innych miejsc oferowanych przez Namibię. Zmierzając jednak na północ z Fish River Canyon jest to dobre miejsce, aby zobaczyć je „przy okazji”.

Obok Kolmanskop jest miasteczko Luderitz – dobre na zatankowanie i zrobienie zakupów spożywczych. Turystycznie nie zachwyca.

Aus

Spaliśmy w mieścinie Aus, ok. 120 km od Luderitz (taka odległość w Namibii to dosłownie rzut kamieniem). Bardzo fajny kamping (Klein Aus Vista) na uboczu, z szympansami przychodzącymi rano szukać resztek jedzenia.

Będąc w Namibii spróbujcie steka z Oryksa. Jest świetny! Restauracje też oferują mięso zebry, gnu, impali itp. Śmiało, nie ma się czego bać, są to naprawdę bardzo dobre przysmaki tutejszej kuchni.

Nasze spostrzeżenia organizacyjne po tym dniu: o ile rozłożenie się z namiotem nie stanowi problemu, to spakowanie się i przygotowanie do wyjazdu zabiera trochę czasu. Samo złożenie namiotu to ok. 15 min (sporo zajmuje założenie pokrowców), do tego trzeba opanować sprawne pakowanie bagażnika. Pomimo, że jest on duży, to konieczne jest takie ułożenie rzeczy, aby wszystko się zmieściło. Kolejne dni pokazały, że trening czyni mistrza, ale początek był trudny 🙂

Dzień 4 – w drodze do Sesriem

Ruszamy na północ, chcemy dojechać do Sesriem, a więc miejsca, które znane jest ze wszystkich folderów, widokówek i blogów o Namibii. Miejsca, w którym można zobaczyć ciągnące się kilometrami łańcuchy gór – wydm oraz absolutne must-see Namibii – Deadvlei. Ale to nie dzisiaj. Dzisiaj cały dzień przemierzamy pustkowia jadąc niemal wyłącznie drogami szutrowymi o różnej jakości. Trasa zajmuje nam cały dzień i naprawdę daje nam w kość. Człowiek zaczyna doceniać drogi asfaltowe i komfort poruszania się po nich.

Drogi szutrowe

Problemem dróg szutrowych nie jest to, że jedzie się wolniej, ale to, że warunki zmieniają się gwałtownie. Droga przez wiele kilometrów może być bardzo dobra, po czym nagle wpada się w rejon łach piaskowych. Występują też obszary dużych kamieni, które szybko mogą uszkodzić oponę. Drogi szutrowe są wymagające zarówno dla kierowcy (poziom koncentracji dużo wyższy niż na asfalcie) jak i dla pasażerów (niski komfort jazdy), ale nie ma się ich co obawiać. Jeśli zachowacie rozsądną prędkość, nie powinno być źle. Czasami można też spotkać na drodze zebry, oryxy i dziki:)

Nocleg mieliśmy w najlepszym możliwym miejscu, a więc w parku narodowym (NWR sesriem campsite). Przez 3 miesiące nie potrafiliśmy przez internet znaleźć tu miejsca śledząc stronę www i pisząc maile, a tymczasem wchodząc „z ulicy” miejsce znalazło się bez problemu. Szczęście nam w tej wyprawie sprzyjało od początku do samego końca. Tak też było i tym razem.

Dzień 5 – Soussvlei i Deadvlei

Już o 7.30 obudził nas szum jadących samochodów, co w Namibii jest rzeczą niespotykaną. To turyści pędzący na wschód słońca wjechali do parku w momencie otwarcia się bram. Pierwotnie mieliśmy taki pomysł, żeby na wschód słońca też pojechać, ale widząc dziesiątki samochodów i autobusów podążających w kierunku wydm odpuściliśmy. Wyjechaliśmy ok. 10.30, co pozwoliło zwiedzać tą piękną dolinę praktycznie w samotności. O tej porze karawana samochodów jechała już w drogę powrotną z Deadvlei.

Sussusvlei to część parku narodowego na pustyni Namib (Namib-Naukluft NP), jest to przepiękna dolina, po której obu stronach rozciągają się duże wydmy czerwonego piasku. Przez dolinę prowadzi asfaltowa droga, aż do jej końca – Deadvlei. Widok robi niesamowite wrażenie, gra kolorów, surrealistyczny obraz i pustka wokół sprawiają, że człowiek przenosi się w magiczne miejsce. Na ok. 45 kilometrze trasy jest słynna Dune 45 – wydma na którą można się wspiąć. Patrząc na nią u jej podnóża wydaje się, że wejście nie powinno zająć więcej niż 15-20 minut. Tymczasem wchodzenie po samym piasku powoduje, że czas ten wydłuża się ok. 2-krotnie a i zmęczenie jest odczuwalne. Widok z góry wynagradza wszystko, panorama jest przepiękna. Dzieciakom spodoba się zbiegnięcie po stromym zboczu na sam dół. Z resztą dorosłym też 🙂

Deadvlei i zabawa 4×4

Dojazd do Deadvlei wymaga łącznie ok. godziny. Na końcu drogi asfaltowej jest parking, na którym możecie sobie np. zjeść lunch (oczywiście przygotowywany we własnym zakresie, nie ma tam knajpki). Jeśli macie samochód 2×4, możecie zostawić go tutaj i przesiąść się do płatnego busika, który zawiezie was w pobliże Deadvlei. Jeśli macie samochód 4×4 – to szykujcie się na zabawę! Przed wami ok. 5 kilometrów jazdy po głębokim piasku i koleinach, mega zabawa! Droga nie jest prosta, ale my przy braku jakiejkolwiek praktyki w jeździe 4×4 daliśmy radę, więc odwagi i do przodu!

Nie próbujcie tam jazdy autem z napędem na 2 koła. Przed wjazdem na drogę do Deadvlei jest znak, że takie samochody nie mogą tam wjeżdżać, a jak się zakopią, nikt im nie pomoże. Szkoda psuć sobie wakacje poszukiwaniem chętnego do wyciągnięcia naszego auta z piachu.

Dead Vlei znajduje się ok. 45 min spacerem od końca drogi 4×4, nie ma znaków, trzeba iść po śladach ludzi. Samo miejsce jest przepiękne. Surowa „patelnia” solno – gliniasta otoczona z trzech stron wielkimi wydmami (w tym Big Daddy, największą wydmą w dolinie – można na nią wejść jeśli macie czas). Na „patelni” rosły kiedyś drzewa akacjowe, teraz zostały tylko zaschnięte konary, ale to one robią największe wrażenie. Z resztą, sami popatrzcie na zdjęcia poniżej!

Sami na campingu

Zwiedzenie wszystkiego zajęło nam ok 4-5h nie spiesząc się. Jako że kolejnym naszym celem był Swakopmund, nocleg wybraliśmy na pustyni Namib po drodze w kierunku do tego miasta. Spaliśmy na kampingu sieci Gondwana – Namib Desert Campsite.

Jak to na pustyni, kamping położony jest w środku niczego. Miejsca kampingowe oddalone są o ok 3 km od recepcji i Lodge’y. Jest to dość częsta praktyka w Namibii – terenu jest tak dużo, że wszystko jest bardzo rozległe, więc i taka sytuacja w zasadzie nie stanowi problemu. No, może mały – na kampie byliśmy zupełnie sami, a kamping był nieogrodzony. Jadąc z recepcji na pole kampingowe widzieliśmy antylopy gnu, kilka zebr i strusie. To w połączeniu ze świadomością zupełnej samotności sprawiło, że nasza psychika zaczęła działać, a my zaczęliśmy się bać :). W takich sytuacjach człowiek ma różne myśli, głównie związane z tym, że zwierzęta podejdą pod namiot, a my nie będziemy wiedzieli jak się zachować. Oryxy mają długie i ostre rogi, gnu są bardzo silne i mogą zaatakować, a skoro są tutaj te zwierzęta, to mogą być i drapieżniki – np hieny.

Rozpaliliśmy ognisko, rozbiliśmy się przy oświetlonym domku z toaletami i zrobiło się przytulniej. Musieliśmy sobie w głowie poukładać kwestie ryzyka i uświadomić, że dzikie zwierzęta nie podchodzą do takich miejsc, to pozwoliło nam przespać noc. Uff. Przeżycie jedyne w swoim rodzaju, choć jak się później okazało, przyjdzie nam spędzić podobną noc w dużo mniej przyjemnych okolicznościach…

Dzień 6 – Swakopmund i jazda po wydmach!!

Obudziliśmy się wcześnie. Nasz tryb dnia zaczął być ustalany przez słońce – chodziliśmy spać tuż po zachodzie, wstawaliśmy w okolicy wschodu, zegarki przestały być potrzebne. Tego dnia mieliśmy okazję obserwować jak słońce wschodzi nad górami i światło rozświetla coraz większe tereny pustyni. Widok nadawałby się do filmów National Geographic, a nam zostanie w głowach na długo.

Po nasyceniu oczu widokami i żołądków śniadaniem ruszyliśmy na północ do Swakompmund – jednego z ładniejszych miast Namibii położonego nad Atlantykiem. Trzeba przyznać, że o ile Namibia zachwyca krajobrazem i naturą, to osady ludzkie nie są najwspanialsze. Ale nie po to tam jedziemy. Swakopmund to miejsce, gdzie można między innymi pojeździć quadami po pustyni czy choćby pozjeżdżać na leżąco z wydm 🙂 To też zrobiliśmy. Skorzystaliśmy z oferty Namibia Desert Explorers i wybraliśmy się na 3-godzinną wycieczkę quadem po pustyni z przerwą na zjeżdżanie z wydm. Zabawa przednia, nie spodziewaliśmy się, że będzie tak fajnie. Początkowo przewodnik prowadził nas z prędkością ok. 20-30 km/h, pod koniec sunęliśmy po wydmach ok 50-60 km/h. Taki dzień można było zakończyć tylko stekiem z oryksa w jednej z nadmorskich knajpek.

Uliczna bieda

Namibia to kraj o jednym z największych na świecie współczynników rozwarstwienia społecznego. Obok bogatych mieszkańców kraju jest bardzo dużo skrajnie biednych ludzi. To tutaj spotkaliśmy się pierwszy raz z prośbą o cokolwiek do jedzenia. Ludzie nie proszą o „10 groszy na piwo”, ale chociaż o kromkę chleba. Widok smutny, dający do myślenia. Warto mieć w kabinie coś, czym można się z tymi ludźmi podzielić. I pomyśleć dwa razy zanim wyrzucimy jedzenie do kosza. Na pewno znajdzie się ktoś, kto zrobi z tego pożytek.

W kolejnych częściach przeczytacie o:

Chcesz być na bieżąco z najnowszymi wpisami i relacjami z podróży? Nic prostszego, polub nas na https://www.facebook.com/byledowakacjiblog/ i na https://www.instagram.com/byle_do_wakacji/, Zapraszamy!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You may use these HTML tags and attributes:

<a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.